5. Z Katmandu: Godzinny lot nad Mount Everestem. Przeleć nad „dachem świata” podczas niesamowitego lotu nad łańcuchem Himalajów i zobacz Mount Everest z innej perspektywy. Podziwiaj panoramiczne widoki na najwyższe szczyty górskie na Ziemi, latając nad pokrytymi śniegiem górami przez godzinę.
Trekking pod Mount Everest Namaste Nepal! Większość turystów idących nie tylko na trekking pod Mount Everest, ale również odwiedzających sam Nepal, przylatuje tu bezpośrednio korzystając z międzynarodowego portu lotniczego Tribhuvan w Kathmandu. Jest to jedyne lotnisko w kraju posiadające połączenia międzykontynentalne. Kathmandu, jako stolica i najważniejsze centrum turystyczne kraju, posiada najlepiej rozwiniętą infrastrukturę transportową, noclegową i gastronomiczną. To właśnie w tym mieście, pełnym zabytkowych świątyń i sklepów z pamiątkami, będziemy mieli pierwszy kontakt z Nepalem, jego bogatą kulturą i przyjaznymi ludźmi. Bo to między innymi lokalni mieszkańcy, zawsze uśmiechnięci i serdeczni, witający przyjezdnych szczerym „Namaste!”, są jednym z tych elementów, które najlepiej zapamiętamy. Także tutaj w turystycznej dzielnicy Thamel znajdują się setki agencji turystycznych, gdzie można zakupić pełen pakiet turystyczny potrzebny do odbycia trekkingu: począwszy od biletu lotniczego do Lukli, poprzez przewodników, tragarzy, pozwoleń na wyjście w góry i innych. Iść czy lecieć? Niestety, nie ma innej możliwości na dojście do bazy pod Mount Everestem, ponieważ cały ten obszar jest objęty ochroną w ramach Parku Narodowego Sagarmatha i traktowany jest jako jedno z najcenniejszych dóbr narodowych. Jedyną rzeczą z wyżej wymienionych jaką można ominąć jest przelot do Lukli. Zamiast tego można jechać 12 godzin zatłoczonym lokalnym autobusem lub minivanem do Jiri i stamtąd iść przez… 5 dni do Lukli. W ramach oszczędności czasu większość osób wybiera właśnie lot do Lukli. To właśnie z tej małej, himalajskiej wioski prawie wszyscy rozpoczynają właściwy trekking do podnóża najwyższej góry świata. Najbardziej popularną trasą jest ta z Lukli wzdłuż doliny potoku Dudhkoshi przez Namche Bazaar i dalej doliną potoku Imja przez Tengboche i Dingboche, aż do miejsca, gdzie szlak podąża wzdłuż jęzora Lodowca Khumbu po jego morenie bocznej przez Lobuche i Gorak już znamy mniej więcej specyfikę Nepalu i wiemy co nas może spotkać w Himalajach podczas trekkingu, czas na omówienie z osobna każdego dnia wędrówki. Tak, aby każdy wiedział czego się spodziewać na trasie, na jakiej wysokości odbędzie się nocleg, ile kilometrów jest do przejścia czy też ile czasu zajmie nam marsz danego dnia. Dzień 1: start: 2840m meta: 2610m dystans: 6,5km, czas: 3h Pierwszego dnia rano opuszczamy hotel i udajemy się na lotnisko krajowe. Następnie wsiadamy do kilkunastoosobowego samolotu, który uniesie nas w przestworza. Pod nami zostanie wielka aglomeracja Kathmandu, a nasz samolot obierze kierunek na wschód. Osoby siedzące po lewej stronie będą mogły podziwiać wspaniałe widoki na ośnieżone, wysokie szczyty Himalajów. Cała podróż samolotem zajmie nam około 30-40 minut. Wylądujemy na jednym z najbardziej malowniczo położonych lotnisk na świecie w małej miejscowości Lukla, położonej na wysokości 2840m Pas startowy ma kilkaset metrów długości i 12% nachylenia. Z jednej strony zakończony jest stromym stokiem, a z drugiej urwistą ścianą skalną. Po odebraniu naszych bagaży i wyjściu z ciasnego budynku, nazywanego dumnie terminalem przylotów, udamy się w miejsce, gdzie poczynimy ostatnie przygotowania przed wymarszem. Dopakujemy plecaki, wyjmiemy kijki, zjemy coś energetycznego. Nasz przewodnik przekaże nam ostatnie uwagi i w drogę. Tego dnia będzie dominował marsz po płaskim terenie lub w dół. Poruszać się będziemy wygodną ścieżką ułożoną z wielkich kamieni, miejscami po kamiennych schodach. Mijając po drodze małe górskie wioski i pokonując rwące górskie potoki, po około 3 godzinach dotrzemy do Phakding. Wieś ta leży na wysokości 2610m i tu właśnie spędzimy naszą pierwszą noc w Himalajach. Dzień 2: start: 2610m meta: 3440m dystans: 10,5km, czas: 7hDzisiejszego dnia zjemy obfite, energetyczne śniadanie i ruszymy w dalszą drogę. Czeka nas o wiele więcej podejść niż zejść. Będziemy się poruszać wzdłuż rzeki Dudhkoshi, a największą miejscowością na naszej trasie będzie Monjo, gdzie zrobimy dłuższy postój. Po opuszczeniu ostatniej wioski, przekroczymy kilka razy rwącą, górską rzekę i zaczniemy wspinać się stromą ścieżką po górskim stoku, aby w końcu wczesnym popołudniem dotrzeć do Namche Bazaar na wysokości 3440m Jest to największa miejscowość w Parku Narodowym Sagarmatha. Ma ona kształt podkowy i leży na stromym, górskim stoku. Jest tu największy wybór guest housów i sklepów, gdzie można zrobić całkiem porządne zakupy na dalszą część trasy. Mało tego, można stąd nawet zadzwonić do domu lub wysłać e-maila! Po zakwaterowaniu resztę dnia spędzimy na spacerach po Namche i chłonięciu okolicznych, pięknych krajobrazów. Dzień 3: cały dzień w Namche Bazaar i okolicy Tego dnia nie pokonujemy żadnych dużych odległości, ani przewyższeń. Dzień ten przeznaczamy na jak najlepszą aklimatyzację przed następną częścią trekkingu. Można odwiedzić rano lokalny targ. W ramach aklimatyzacji proponujemy także wizytę w tutejszym muzeum Szerpów, gdzie można bliżej poznać dzieje tego tybetańskiego ludu. Warto przespacerować się też do hotelu Everest View, aby po raz pierwszy spojrzeć na panoramę najwyższych szczytów Himalajów z Ama Dablam, Lhotse i Mount Everestem na czele. Po południu wrócimy do Namche przez wioskę Khumjung. Dzień 4: start: 3440m meta: 3870m dystans: 6km, czas: 6hDnia dzisiejszego czeka nas długi trawers zbocza górskiego poniżej wioski Khumjung, którym dojdziemy aż do dna potoku Dudhkoshi. Po drodze będą nam wciąż towarzyszyły widoki na Mount Everest i okoliczne szczyty. Po przekroczeniu mostu, zrobimy dłuższą przerwę na posiłek w małej wiosce Phunki. Następnie czeka nas mozolne podejście do Tengboche, ważnej miejscowości leżącej na poziomie 3870m Znajduje się tu malowniczo położony klasztor buddyjski. Po zakwaterowaniu w guest housie, będzie czas, aby odwiedzić zarówno sam klasztor, jak i położone tuż obok muzeum. Dzień 5: start: 3870m meta: 4410m dystans: 7km, czas: 7hDzisiaj przekroczymy granicę 4000 metrów Z Tengboche udamy się przez Dewoche znów na dno potoku, ale tym razem będzie to Imja, dopływ Dudhkoshi. Następnie, podążając wzdłuż koryta tego potoku, przejdziemy przez Pangboche i Orsho, podziwiając widoki na wyniosły szczyt Ama Dablam oraz lodową ścianę od Nuptse aż do Lhotse. Po minięciu ujścia rzeki Khumbu do Imja, po prawej stronie ujrzymy po raz pierwszy z bliska jęzor lodowca, będzie to Lodowiec Tsuro. Po krótkim marszu dotrzemy już do Dingboche, wioski położonej nad rzeką na wysokości 4410m 6: start: 4410m meta: 4940m dystans: 6km, czas: 6hPo śniadaniu ruszamy w dalszą drogę. Opuszczamy dno doliny i idziemy trawersem, stopniowo zyskując wysokość. Po minięciu małej osady Dusa, docieramy do przysiółka Dughla na wysokości 4600m Wioska ta leży na morenie czołowej Lodowca Khumbu spływającego od podnóża Mount Everestu. Tu zatrzymujemy się na dłuższy odpoczynek i posiłek. Po nim czeka nas strome podejście po morenie, a po drodze mijamy pomnik ku pamięci ofiar Himalajów. Ostatni fragment podejścia biegnie wzdłuż jęzora Lodowca Khumbu z pięknymi widokami na siedmiotysięcznik Pumo Ri oraz Kalapatthar. Wysokość prawie 5000m daje się już wszystkim we znaki. Nasz oddech staje się ciężki, wolny i szybko się męczymy. Dlatego co chwilę należy robić przerwy na wyrównanie oddechu. W końcu docieramy do małej wioski Lobuche na wysokości 4940m Po ciepłej kolacji czeka nas zasłużony 7: start: 4940m meta: 5160m najwyższy punkt: 5364m dystans: 8km, czas: 7hDzisiejszego dnia czeka nas relatywnie łatwe podejście do Gorak Shep, na wysokości 5160m Nazwa wioski oznacza „martwe kruki” i sama wioska leży nad malowniczym, wysokogórskim jeziorem Gorakshep Tso. Po zjedzeniu lunchu, zostawiamy plecaki w guest housie i wyruszamy bez obciążenia w stronę bazy pod Mount Everest. Na miejscu zwykle zobaczyć można namioty licznych wypraw himalaistów. Być może będzie nawet okazja porozmawiać z kimś kto szykuje się do ataku szczytowego lub właśnie zszedł z najwyższej góry świata. Stąd rozpościera się też widok na słynny lodospad na Lodowcu Khumbu, jeden z najtrudniejszych odcinków podczas atakowania Mount Everestu. Po południu schodzimy tą samą drogą do Gorak Shep. Dzień 8: start: 5160m meta: 3990m najwyższy punkt 5545m dystans: 14km, czas: 8h Dziś wcześnie rano czeka nas strome podejście na szczyt Kalapatthar (5545m To będzie najwyższy punkt podczas naszej całej wędrówki. Na samej górze czekać na nas będzie kubek ciepłej herbaty, którą w tym niesamowitym miejscu sprzedają turystom lokalni tragarze. Widok stąd jest nieprawdopodobny. Przed nami jak na dłoni rysuje się pionowa piramida Nuptse, a za nią Mount Everest i dalej Lhotse. Na lewo widać główną grań Himalajów, za którą już jest tylko Tybet oraz niekończący się jęzor Lodowca Khumbu wraz ze słynnym lodospadem. Po nasyceniu oczu tymi fantastycznymi widokami schodzimy do Gorak Shep, zabieramy bagaże i rozpoczynamy powolną wędrówkę w dół. Mijamy po drodze dobrze nam już znane wioski Lobuche i Dingboche. Po południu docieramy na nocleg do Pangboche (3990m Tu oddycha się już znacznie łatwiej. Dzień 9: start: 3990m meta: 3440m dystans: 9km, czas: 6hTego dnia dalej będziemy maszerować znaną nam już dobrze drogą przez Tengboche i Phunki aż do gwarnego, pełnego turystów Namche Bazaar. Zostawimy za plecami zapierające dech w piersiach widoki na Ama Dablam, Nuptse i Mount Everest. Po dotarciu na miejsce, poczujemy powiew cywilizacji, której nie mieliśmy przez kilka dni w wyższych partiach gór. O wiele wygodniejsze łóżka, gorący prysznic, świeże jedzenie i dużo mniej rozrzedzone powietrze: to wszystko spowoduje, że poczujemy się znacznie lepiej. Dzień 10: start: 3440m meta: 2840m dystans: 13km, czas: 7hDziś ciąg dalszy schodzenia. Jednak po zejściu z Namche Bazaar do Phakding, czeka nas z kolei przewyższenie o wysokości 200m do pokonania w pionie, czyli ostatnie podejście do Lukli. To już ostatni dzień trekkingu w Himalajach. Żegnamy się z majestatycznymi górami wykwintną kolacją w jednej z lokalnych restauracji. Dzień 11: start: 2840m meta: 1400m czas: 30min lotuRano po śniadaniu udajemy się na lotnisko w Lukli i czekamy na naszą kolej, aby odlecieć z powrotem do Kathmandu. Podczas lotu do stolicy, tym razem ci siedzący po prawej stronie będą mieli ostatnią szansę, żeby przyjrzeć się Himalajom z bliska przez okno. Po dotarciu do Kathmandu, jedziemy z lotniska na Thamel i oficjalnie kończymy nasz trekking do bazy pod Mount Everest. Recepta na sukces I co, było ciężko? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam każdemu z osobna. Analizując przebieg szlaków w rejonie doliny Khumbu oraz ich stan, dochodzimy do wniosku, że niewiele różnią się od ścieżek, które znamy chociażby z „naszych” Tatr. Jedyną, diametralną różnicą jest wysokość i związany z nią niedobór tlenu. To właśnie powód, dla którego turystów dopada choroba wysokościowa i nie mogą oni dojść do bazy pod Mount Everestem. Aby się nam to nie przytrafiło, możemy sobie trochę pomóc. Wystarczy jedynie popracować nad swoją kondycją przed wyjazdem. Potem, będąc już na miejscu, należy się zaaklimatyzować w odpowiedni sposób. I oto znamy już receptę na to, żeby móc dojść do bazy pod najwyższym szczytem naszej planety i ukłonić mu się głęboko. Poprzedni wpis w kategorii Powrót do listy Następny wpis w kategorii
Fototapeta zmywalna Mount Everest - Top of the World (z samolotu) od 89 z Fototapeta winylowa Mount Everest, widok z Tybetu . od 69 z
James Balfour ma 27 lat. Młody, energiczny, z iskrą w oku. Syn „króla klubów fitness”, Mike’a Balfoura, który stworzył ich setki na całym świecie, założył własną sieć. Pure Health and Fitness rozwija się w piorunującym tempie. A on szuka nowych wyzwań, bo jedno z największych, wejście na Mount Everest, ma już za sobą. Business Traveller odwiedził go w jego warszawskim Pure Sky Club, otwartym niedawno w wieżowcu Skylight, w samym sercu miasta – jednym z najbardziej ekskluzywnych miejsc poświęconych Traveller: Jaki jest widok z Dachu Świata?James Balfour: Na Mount Everest wszedłem 23 maja 2008 roku. Było to spełnienie wielkiego marzenia. Byłem piątym, najmłodszym Brytyjskim zdobywcą szczytu, miałem wówczas 24 lata. Wiązało się to również z akcją charytatywną, zbieraliśmy pieniądze na odbudowę szkół w Liberii, zniszczonych w trakcie wieloletniej wojny domowej. Udało się nam zgromadzić ponad 50 tysięcy funtów. Sama wyprawa to chwile wielkich emocji, sporo było przy tym przygód. Na szczycie byłem około 20 minut. Widać było krzywiznę Ziemi, zaś w świecącym słońcu bezkres Chin. Tego widoku nie zapomnę Traveller: Everest za Panem, jakie jest zatem kolejne wyzwanie?James Balfour: Mamy dwa poważne wyzwania biznesowe związane z marką Pure. Pierwsze z nich to sieć Pure Health and Fitness, która w ciągu minionych trzech lat, odkąd jesteśmy w Polsce, rośnie w bardzo szybkim tempie. W tej chwili mamy dwadzieścia klubów, do końca roku liczba ta wzrośnie do czterdziestu. To główna część naszych działań, poważnie się na tym wyzwaniem jest miejsce, w którym się znajdujemy. Pure Sky Club to nowatorska koncepcja na polskim rynku, pierwszy w kraju prywatny, członkowski klub biznesowy. Od otwarcia minęły zaledwie cztery miesiące, jednak już teraz mogę powiedzieć, że odnieśliśmy naprawdę duży sukces. Dlatego nowym przedsięwzięciem jest poszukiwanie miejsc, w których takie właśnie kluby jak Pure Sky Club moglibyśmy otworzyć. Miast, gdzie tego typu przedsięwzięcie ma rację bytu, jest moim zdaniem wiele, w tej chwili na naszej liście są chociażby Bukareszt, Sztokholm oraz Stambuł. Warto ten pomysł powielać, tym bardziej, że byłaby to dodatkowa wartość dla naszych klientów, którzy mogliby korzystać z klubów w każdym Traveller: Jak ważne są w Pana życiu pasje i ich spełnianie?James Balfour: Są niezmiernie ważne. Myślę, że jeśli nie nosisz w sobie pasji, marzeń, ku którym dążysz, jeśli nie masz wiary w to, co robisz, nigdy nie wzniesiesz się na odpowiedzi poziom. To czym się zajmujemy, Health and Fitness, to dla mnie i mojego wspólnika, Tony’ego Cowena, jest naprawdę ważne. Powiem tak: medycyna może utrzymać cię przy życiu, ale fitness sprawi, że przeżyjesz je szczęśliwie. To podstawa. Jak to wszystko ma się do naszego Pure Sky Club? Ano tak, że biznes to także nasza pasja i robimy to z pełnym tak jak wielu ludzi na całym świecie spotykamy się na rozmowach w hotelowych lobby czy małych knajpkach. Gdy dyskutujesz o dużym kontrakcie nie wytaczasz jednak dział i nie krzyczysz o tym na wszystkie strony. Potrzebujesz swobodnego, komfortowego, cichego miejsca, gdzie możesz o tym porozmawiać, podjąć decyzję i potem cieszyć się efektem. To właśnie legło u podstaw naszego pomysłu na Pure Sky Traveller: Kto jest tak naprawdę adresatem waszej oferty Pure Sky Club, co możecie zaproponować?James Balfour: Jeśli porównamy się do prywatnych klubów członkowskich w Wielkiej Brytanii, z których wiele ma długą tradycję, czy to polityczną, czy też związaną z wojskiem, a przy tym mają wykształcone przez wiele lat reguły, choćby dotyczące obecności kobiet lub obowiązującego stroju, to jesteśmy inni. Świat się zmienia, wielu ludzi robi olbrzymie majątki nosząc jeansy. Zmieniają się także ich potrzeby i oczekiwania. Nie jesteśmy miejscem dla statecznych ludzi palących cygaro i rozprawiających o minionych latach. Jesteśmy progresywni, kobiety są u nas bardzo mile widziane, zresztą wśród naszych członków pań jest wiele. Generalnie mówimy o ludziach z aspiracjami, co oczywiście przejawia się w bardzo różny sposób. Jednak każdy z nich może tu przyjść, by się spotkać, zaprosić klienta na rozmowy, odpocząć czy się Traveller: Brzmi nieco jak głębsza filozofia cieszenia się życiem i pracą?James Balfour: Bo faktycznie coś w tym jest. Świat pędzi z zawrotną prędkością, my musimy trzymać rękę na pulsie zmian. Ludzie pracują ciężko, zarabiają dla swoich firm duże pieniądze, i myślę, że często chcą znaleźć się w miejscu, gdzie jest lepiej, przyjemniej, niż w biurze. Chcą też mieć możliwość świętowania sukcesu. My oferujemy spędzenie całego dnia w zupełnie innych warunkach. Członek klubu rano dostaje bezpłatne śniadanie, potem może spotkać się z kimś w mniej lub bardziej formalnej atmosferze, może zamknąć się w prywatnej jadalni na rozmowy albo przyjść wieczorem, by po ciężkim dniu odprężyć się w kompleksie Spa albo sali kinowej. To jest po prostu łączenie biznesu z Traveller: Pytanie, które nasuwa się samo, dlaczego wybraliście Polskę?James Balfour: No tak, faktycznie, słyszę je dość często. Przyjechaliśmy przed trzema laty, ponieważ zauważyliśmy olbrzymią lukę na tutejszym rynku health & fitness. Wystarczy powiedzieć, że w Polsce wówczas 0,6 % dorosłej populacji korzystało z usług klubów fitness, w Wielkiej Brytanii ten odsetek sięgał 13 %. Mogę dziś przyznać, że była to doskonała decyzja – mam nadzieję, że właśnie tę lukę z kolei z perspektywy prywatnych klubów biznesowych – w Polsce może być tylko lepiej. Polska jest jedną z najprężniej działających gospodarek w Europie, miliony euro spływają na rynek w związku z nadchodzącymi mistrzostwami Euro 2012, większy odsetek młodych ludzi ma wyższe wykształcenie tu, niż chociażby w Niemczech, Polacy pracują dłużej i wydajniej, niż ludzie w zachodniej części kontynentu. Mówiąc krótko, w ciągu ostatnich dziesięciu, piętnastu lat Polska przeszła niewiarygodne zmiany. Sądzę, że będą one postępować. I przyznaję, że wolę być tu, niż w Londynie.

Już wtedy w któreś wakacje gazdowałam w starym schronisku. Zaproszenie do dołączenia jako gość do wiosennej wyprawy na Mount Everest w 1980 roku zawdzięczam ludziom Tatr – byłam wtedy kandydatką na ratowniczkę. Po powrocie z Himalajów pojechałam prosto do Pięciu Stawów i… zostałam.

.10 dni – 132,5 km – max wys. 5648 m – suma podejść 7401 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej 1 – KATMANDU 1440 mPrzylot do Katmandu. Rozpoczęcie wyprawy. Odpoczynek, przepakowanie i przygotowanie do 2 – przelot do Lukli, Lukla 2840 m – Benkar 2630 mWczesnym rankiem wylatujemy do Lukli (2840 m gdzie czeka nas niezapomniane lądowanie “pod górkę” na miejscowym lotnisku. Tego samego dnia wyruszamy do Benkar (2630 m Po drodze będziesz miał okazję przyjrzeć się z bliska górskim nepalskim wioskom, malowniczo położonym pośród zielonych wzgórz i pól ryżowych. Będzie także okazja do wypicia imbirowej herbaty w mijanych na szlaku miejscowych herbaciarniach. W Benkar, gdzie przenocujemy w lodży (pokoje dwuosobowe) będziesz mógł podziwiać widowiskowy wodospad oraz piękny widok na szczyt Thamserku (6608 m przejścia ok. 3-4 godz., dystans: 11,4 km, suma podejść: 451 m, suma zejść: 612 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej 3 – Benkar 2630 m – Namche 3440 mCelem dzisiejszej wędrówki będzie Namche Bazaar (3440 m amfiteatralnie położone miasteczko, które niegdyś było centrum wymiany handlowej między Nepalem a Tybetem, a dziś jest to główna baza turystyczna w regionie. Podczas 4 godzinnego marszu z Benkar do Namche Bazaar będziesz miał okazję po raz pierwszy podziwiać (jeszcze z oddali) szczyty Everestu i Lhotse. Nocujemy w Namche Bazaar w lodży (pokoje dwuosobowe).Czas przejścia ok. 4-5 godz., dystans: 7,4 km, suma podejść: 925 m, suma zejść: 195 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej 4 – Namche 3440 m – Tengboche 3860 mPrzejście do Tengboche 3860 przejścia ok. 4-6 godz., dystans: 9,7 km, suma podejść: 989 m, suma zejść: 571 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej 5 – Tengboche 3860 m – Pangboche 3990 mKrótkie przejście do Pangboche 3990 m. Po drodze przepiękne widoki na Ama przejścia ok. 1,5-2 godz., dystans: 4 km, suma podejść: 223 m, suma zejść: 168 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej południu fakultatywne wyjście do bazy pod Ama Dablam 4664 przejścia ok. 4-5 godz., dystans: 9,2 km, suma podejść: 757 m, suma zejść: 757 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej 6 – Pangboche 3990 m – Dingboche 4300 mPrzejście do Dingboche 4300 przejścia ok. 4-5 godz., dystans: 7,9 km, suma podejść: 537 m, suma zejść: 128 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej 7 – Dingboche 4300 m – Czorten Kukuczki – Tukla 4640 mPrzed południem fakultatywne wyjście do czortenu Kukuczki (niedaleko osady Chhukung). Powrót do Dingboche, przejścia ok. 3-4 godz., dystans: 7,2 km, suma podejść: 331 m, suma zejść: 331 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej lunchu krótkie przejście na nocleg do Tukli 4640 przejścia ok. 3 godz., dystans: 5,1 km, suma podejść: 302 m, suma zejść: 20 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej 8 – Tukla 4640 m – Gorak Shep 5140 mDziś wyruszamy w stronę Gorak Shep. Po drodze miniemy osadę Lobuche 4960 przejścia ok. 5-6 godz., dystans: 7,5 km, suma podejść: 599 m, suma zejść: 45 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej dotarciu do Gorak Shep i odpoczynku, po południu wyruszymy do obozu bazowego pod Everestem (BAZA POD EVERESTEM) (3-4 godz tam i powrót). Baza jest zamieszkała jedynie wiosną i tylko wówczas tętni życiem. Jesienią z uwagi na trudne warunki, nie ma wypraw atakujących najwyższą górę Ziemi stąd baza jest samego dnia zanocujemy w Gorak Shep 5140 m, będzie to nasz najwyższy nocleg podczas całego wyjazdu!Czas przejścia ok. 3-4 godz., dystans: 7,9 km, suma podejść: 224 m, suma zejść: 224 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej 9 – Kala Patthar 5648 m – Dingboche 4310 mPrzed wschodem słońca wyruszamy na Kala Patthar 5648 m, najwyższy punkt wszystkich tras trekkingowych. Będziesz mógł podziwiać zapierającą dech w piersiach panoramę. Na wyciągnięcie ręki znajdzie się Everest, Lhotse i Nuptse. Zobaczysz dwie najpiękniejsze góry świata Ama Dablam i Pumori, a także słynny Ice Fall w pełnej okazałości i barwny (tylko wiosną) Everest Base przejścia ok. 3-4 godz., dystans: 3,8 km, suma podejść: 447 m, suma zejść: 447 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej zejściu i odpoczynku w Gorak Shep, na nocleg zejdziemy do Dingboche 4310 przejścia ok. 4-5 godz., dystans: 12,6 km, suma podejść: 63 m, suma zejść: 903 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej 10 – Dingboche 4310 m – Namche 3450 mPrzejście do Namche 3450 m, przejście przez Kumjung i przejścia ok. 6-8 godz., dystans: 19,9 km, suma podejść: 785 m, suma zejść: 1668 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej 11 – Namche 3450 m – Lukla 2850 mZ Namche Bazaar wracamy dobrze już znaną trasą do Lukli, gdzie przejścia ok. 5-7 godz., dystans: 18,8 km, suma podejść: 769 m, suma zejść: 1335 m Kliknij poniższy przycisk lub element na mapie, by zobaczyć więcej 12 – przelot z Lukli do KatmanduRankiem wylatujemy do Kathmandu. Z okien samolotu możemy po raz ostatni pożegnać tą część Himalajów. Jeśli pogoda dopisze zobaczysz w oddali majaczący masyw Shisha 13 – zwiedzanie Kotliny KatmanduZwiedzanie Kotliny Kathmandu, w planie: BHAKTAPUR wizyta w Świątyni Małp Swayambunath o zachodzie słońca, Świątynia kultu Siwy Pashupatinath, wizyta w 14 – wylot z KatmanduKoniec wyprawy. Wylot z Katmandu.
Panoramakarte des Mount Everest, Blickrichtung aus Westnordwesten. Der Mount Everest ist ein Berg im Himalaya und mit einer Höhe von über 8848 m (genauer: siehe Höhenangaben) der höchste Berg der Erde. Er gehört zu den 14 Achttausendern und zu den Seven Summits. Der Mount Everest ist seit 1856 nach dem britischen Landvermesser George
Ludzi online: 797, w tym 21 zalogowanych użytkowników i 776 gości. Wszelkie demotywatory w serwisie są generowane przez użytkowników serwisu i jego właściciel nie bierze za nie odpowiedzialności.
Zasmakuj Alpinizmu! Najwyższy szczyt Alp wznosi się ponad Chamonix prawie 3800 m, to więcej niż wynosi różnica wysokości między wierzchołkiem Everestu i bazą atakujących go wypraw na lodowcu Khumbu. Potężna, biała kopuła Mont Blanc przytłacza swym ogromem otaczające ją szczyty. W drodze na szczyt Mont Blanc pojawiają się
W tym roku minęło dokładnie 10 lat od mojego wejścia na Everest. Przyznam szczerze, że nie zauważyłem nawet kiedy ten czas przeleciał. Toż to cała dekada! Przy okazji tej okrągłej rocznicy często wspominam tę wyprawę. Nie ma co ukrywać, było to dla mnie niesamowite przeżycie. Od kilku lat Everest jest znów obecny w mojej głowie, zamierzam na niego jeszcze wrócić... przynajmniej jeden raz. Każdy kto myśli o zdobyciu Korony Ziemi, prędzej czy później będzie się musiał zmierzyć także z najwyższą górą świata. W mojej głowie pomysł zdobycia całej Korony pojawił się już po zdobyciu Czomolungmy. Do tego czasu realizowałem różne projekty górskie i tak się zdarzyło, że do roku 2006 miałem już okazję zdobyć Elbrus i Mc Kinley (obecnie Denali ). Wyprawa na Mount Everest nie była więc porwaniem się z przysłowiową motyką na słońce. Ale po kolei… Pomysł na wyprawę na Mount Everest Pomysł zdobycia najwyższej góry świata zrodził się w naszych głowach już w 2004 roku. Było to po udanej wyprawie na Cho Oyu 8201 m gdzie byłem między innymi z moimi kolegami z projektu „Korona Ziemi” – Bogusławem Ogrodnikiem i Januszem Adamskim. Mt. Everest jest widoczny jak na dłoni ze szczytu Cho Oyu. To bardzo pobudza wyobraźnię i marzenia. Kto by nie chciał stanąć na Górze Gór? Zaraz po powrocie z Tybetu podjęliśmy więc próby organizacji wyprawy na Mount Everest na wiosnę 2005 roku. Niestety czas od października do marca okazał się mimo wszystko za krótki i nie udało się zgromadzić potrzebnej kwoty. Jak wiadomo Everest nie należy do tanich wypraw, ale czy można wyceniać marzenia na pieniądze? Co zostanie nam na koniec, jak nie przeżycia? Stąd nie tylko nie zaprzestaliśmy myślenia o Evereście, ale przede wszystkim od razu powstał plan organizacji wyprawy na rok 2006. Wszyscy wzięli się do roboty, oczywiście nie zapominając w międzyczasie o poważnym treningu. W moim przypadku już pod koniec maja 2005 pojechałem na Alaskę i w ten oto sposób udało się zdobyć Denali. Był to dobry początek mocnych przygotowań do kolejnego roku. Widok na Makalu w drodze do szczytu (fot. autor) Organizacja i przygotowania – czyli jak zdobyć sponsora Bogaci w doświadczenia z niedoszłej wyprawy wiosną 2005 r. przeanalizowaliśmy nasze błędy i to, co należy zrobić krok po kroku, aby się udało. Oczywiście najbardziej potrzebowaliśmy sponsorów, to był ten element niejako najmniej zależny od nas. Każdy wspinacz wie co i jak robić w temacie przygotowań kondycyjnych, wspinaczkowych, sprzętowych itd. Za to już nie każdy wie jak pozyskać pieniądze na wyprawę. Mało tego, panuje powszechne przekonanie, że wystarczy chcieć jechać i po prostu mieć szczęście, aby spotkać sponsora na swojej drodze. A ci, którym się to nie udaje, mają po prostu pecha. Czy aby na pewno? A może po prostu zapominają o starej dobrej zasadzie, że szczęściu jednak mimo wszystko należy pomagać. Ta pomoc to nic innego jak zaplanowane działania, bo ,,samo” prawie nigdy nic nie przychodzi. Potrzebny magnes i… ogrom pracy Pierwszym z naszych pomysłów było, aby zaprosić do wyprawy jakąś medialną osobę, dzięki której będzie łatwiej zachęcić media oraz sponsorów. Ze względu na prywatną znajomość jednego z członków wyprawy z Martyną Wojciechowską, wybór padł właśnie na tę podróżniczkę. I faktycznie udało się zainteresować ją wyprawą! Pozostało więc podzielić się zadaniami. Jedni rozmawiali i zachęcali patronów medialnych, aby pisali i mówili o naszej wyprawie, pozostali zajęli się logistyką na miejscu w Nepalu. Po podpisaniu umów z TV, radiem, gazetami (tak, UMÓW! Nic na „gębę” ! ), które gwarantowały obecność wyprawy oraz przyszłych sponsorów w mediach, przygotowaliśmy prezentację. Z tak przygotowanymi materiałami ruszyliśmy w teren. Zajęło to miesiące rozmów (z czego całe mnóstwo nieudanych). Ale nikt się nie zrażał. I niech nikt nie myśli, że jeśli w składzie wyprawy jest ktoś znany, to już nic nie trzeba robić. Wielu z nas walczyło o swoje pieniądze osobiście. Sam nie straciłem nadziei nawet na tydzień przed wylotem na wyprawę, kiedy to ostatecznie potwierdził obecność na wyprawie sponsor, który pokrył większość moich kosztów. Tak, o tym, że na 100% jadę na wyprawę dowiedziałem się na 7 dni przed wylotem. Zawsze wierzcie i walczcie do końca, a zobaczycie że przynosi to efekty. Przygotowania wspinaczkowe i kondycyjne – czyli tej części nie możesz pominąć Tak jak wspomniałem, rok przygotowań do Everestu rozpoczęła wyprawa na Denali. Osobiście uważam, że nie ma lepszego sposobu przygotowań do wypraw, jak przebywanie maksymalnie dużo w górach. Inne treningi są oczywiście też potrzebne. Dla mnie jednak, nic nie zastąpi w 100% dni spędzonych w górach, w naturalnych warunkach, gdzie wystawieni jesteśmy na wysokość, zróżnicowaną pogodę, trudności itp. Dlatego nawet po Denali, gdy tylko miałem taką możliwość, wyskakiwałem w Alpy czy nawet polskie góry. I to nie tylko w Tatry, ale nawet w moje pobliskie Beskidy na treningi kondycyjne. Od siłki nie uciekniesz Całą zimę spędziłem solidnie trenując, również kilka razy w tygodniu w fitness klubach. Głównie trening kardio, czyli: bieżnia, steppery, orbitreki, rower oraz wspinanie na sztucznej ścianie. Każdy z treningów trwał minimum po kilka godzin, wszak w górach wysiłek też przekracza zwykle 1-2 godziny i trwa znacznie dłużej. Myślę, że to jest główny problem ćwiczących na fitnesach, ich treningi zwyczajnie trwają za krótko lub zakładany wysiłek na treningu jest za mały i nie odpowiada temu, co czeka ich w górach wysokich. Dlatego właśnie najmocniej wierzę w treningi w formie częstych wyjazdów w góry. Rodzaj wysiłku tam spotykanego jest najbardziej naturalny. Aklimatyzacja niezbędna Jedyne czego nigdy nie da się w żaden sposób wyćwiczyć, to aklimatyzacja i przystosowanie do wysokości. Oczywiście można planując dużą wyprawę wyjechać wcześniej w inne góry wysokie i częściowo się zaaklimatyzować, ale nigdy i tak nie uzyskamy aklimatyzacji odpowiadającej wysokości, która docelowo nas interesuje. Mało tego, można na tej wcześniejszej wyprawie np. zachorować i wtedy pojawia się jeszcze większy problem. Metody są bardzo indywidualne, jednak w większości przypadków ludzie i tak nie mają czasu pojechać na dwie wyprawy pod rząd, szczególnie te bardzo długie. Tak więc różnego rodzaju próby w komorach ciśnień i tym podobne badania nie przynoszą oczekiwanych efektów. Najlepszą aklimatyzacją jest aklimatyzacja naturalna w górach i jest to na wyprawach wysokościowych oprócz dobrej kondycji absolutnie kluczowy element. Nawet najsilniejsi ludzie bez dobrej aklimatyzacji nie są w stanie funkcjonować prawidłowo na wysokości. Mało tego, nawet himalajscy Szerpowie również potrzebują się aklimatyzować i nie są w stanie dobrze funkcjonować na takich wysokościach, tylko dlatego, że urodzili się w Himalajach. Szerzej temat aklimatyzacji porusza Janusz Gołąb w poświęconym temu zagadnieniu wpisie. W drodze do obozu trzeciego, na ścianie Lhotse (fot. autor) Przebieg wyprawy Falvit Everest Expedition 2006 Wyprawa na Mount Everest – czas start! Z Polski wylecieliśmy do Nepalu całą ekipą 28 marca (główny trzon wyprawy oprócz Martyny stanowili stali bywalcy moich poprzednich wypraw: Boguś Ogrodnik i Janusz Adamski, a także Darek Załuski i Jura Jermaszek – nasz znajomy Rosjanin, którego poznaliśmy w 2003 roku pod Chan Tengri ). Już następnego dnia znaleźliśmy się w tym wspaniałym, egzotycznym, ciągle uśmiechniętym świecie. Uwielbiam Kathmandu, stolicę Nepalu, z jego zgiełkiem na Thamelu, kolorowymi sklepami, straganami, zapachami. Po trzech dniach załatwiania wszelkich formalności w Ministerstwie Turystyki Nepalu oraz uzupełniania sprzętu i jedzenia wylecieliśmy z Kathmandu do Lukli. To tutaj zaczyna się trekking pod Everest. Cel nr. 1 – Island Peak Pierwszym celem do realizacji był dla nas Island Peak (6189 m Góra ta stoi w tym samym rejonie co Everest i oprócz tego, że jest warta zdobycia sama w sobie, to jest również świetnym celem aklimatyzacyjnym. Naszym pomysłem było, aby dotrzeć pod Mount Everest już będąc zaaklimatyzowanym do wysokości obozu 1-go. Chcieliśmy uniknąć niepotrzebnego przechodzenia wahadłowego przez sławetny Icefall czyli uskok lodowca Khumbu w drodze z bazy do obozu pierwszego. Plan był taki, aby po wejściu do ,,jedynki” od razu przy pierwszym wyjściu założyć także obóz drugi. Właśnie po to potrzebna nam była wcześniejsza aklimatyzacja. Do bazy pod Island Peak dotarliśmy po tygodniu trekkingu. Już kolejnego dnia wyszliśmy założyć na nim obóz pierwszy. Standardowo nie ma nawet takiej potrzeby, ale nam nie chodziło o szybkie zdobycie tego szczytu, ale o zdobycie maksymalnie dobrej aklimatyzacji przed Everestem. Dlatego wynieśliśmy namioty kilkaset metrów nad bazę i po spędzonej tam nocy poszliśmy na szczyt. Wszystko udało się zgodnie z planem i jeszcze tego samego dnia zeszliśmy do bazy. Do bazy Po kilku kolejnych dniach w końcu dotarliśmy również do naszej bazy głównej, czyli pod Mount Everest. Pamiętam, że był to dokładnie dzień przed Świętami Wielkiej Nocy. Kolejnego dnia każdy z nas robił nawet w bazie pisanki (gdybyście widzieli zdziwienie na twarzach naszej nepalskiej obsługi kuchennej, kiedy kazaliśmy im gotować jajka w obierkach po cebuli). Były też życzenia przy wielkanocnym stole, były ,,bitwy” na najładniejsze jajka, był wspaniały piernik przywieziony z Polski. Byliśmy jednym słowem świetnie przygotowani. Dokładnie w czasie Świąt odbyła się też u nas w bazie „Puja”, czyli rodzaj błogosławieństwa przez buddyjskiego Lamę przed wyjściem w góry. Tym samym akcja górska mogła się rozpocząć, byliśmy gotowi do pierwszego wyjścia do góry. Pierwsza próba Pamiętacie jak pisałem, że od razu z obozu pierwszego chcieliśmy wejść do obozu drugiego? Otóż plany planami, ale jak to bywa w górach, pogoda mocno je zweryfikowała. Doszliśmy do ,,jedynki” ale w nocy pojawił się duży opad śniegu i na drodze do “dwójki” zrobiły się zaspy oraz zagrożenie lawinowe. Postanowiliśmy czekać. Opady nie ustały. Tak minęła kolejna noc i stało się jasne, że będziemy musieli się wycofać do bazy, nie dochodząc do ,,dwójki”. Kończyły się również zapasy żywności, które wnieśliśmy ze sobą. Po trzech dniach pogoda się poprawiła i nastąpił odwrót do bazy. Było dość ,,przygodowo”, bo śnieg zasypał wszystkie szczeliny, które były na trasie, więc podczas odwrotu co jakiś czas osoba, która torowała drogę w kopnym śniegu wpadała do szczeliny – na szczęście wszystko to były niegroźne upadki. Jedno z wyjść z bazy do góry, łatwo nie było, plecak ważył (fot. Wojtek Trzcionka) Druga próba Śmiało do trójki Powrót do bazy, kilkudniowy odpoczynek, bazowy prysznic i jedzenie dały siły do kolejnego wyjścia w górę. Tym razem wszystko odbyło się zgodnie z planem. Ja z Jurą dotarliśmy od razu do obozu drugiego, na 6400 m Tam spędziliśmy dwie noce, aklimatyzacja, odpoczynek, no i przyszedł czas na obóz trzeci, który stanął na ok. 7100 m W ,,trójce”, w dobrym samopoczuciu, spędziliśmy kolejne dwie noce, no i znów droga do bazy. Czekanie… Wyprawa na każdą wysoką górę to oprócz standardowych działań wspinaczkowych, także szkoła cierpliwości. Był już początek maja i po powrocie z obozu trzeciego byliśmy gotowi do akcji szczytowej. Jednak, aby to mogło nastąpić trzeba mieć pewność kilku dni pogody w najwyższych partiach góry. Trzeba również dobrze wypocząć po kilku tygodniach w obozach na dużej wysokości. Tak więc mijały dni, byliśmy już wypoczęci, ale prognoza pogody nie rokowała na dobrą pogodę na szczycie. Ciągle wiały bardzo silne wiatry. W końcu pojawiła się szansa. Wiele zespołów opuściło bazę. Prognoza pogody wskazywała 17 i 18 maja jako dni najlepszej pogody. Na Przełęczy Południowej, obóz czwarty (fot. materiały autora) Po kolei, dzień po dniu, obozy pierwszy, drugi, trzeci i przyszedł czas na decyzję, aby iść na przełęcz południową do ostatniego obozu przed szczytem, obozu czwartego. Z ,,trójki” wyruszyliśmy 17-go maja. Na przełęcz na wysokości ok. 7950 m dotarłem o godz 15-tej. Rozkładanie namiotów i odpoczynek przed atakiem zaplanowanym na noc. Noc przed atakiem Odpoczynek to dużo powiedziane… Całe godziny spędzone na topieniu śniegu, przygotowywaniu jedzenia i oczekiwaniu. Oczekiwanie, ponieważ wkoło nas wiał silny wiatr, który zupełnie nie pokrywał się z prognozą pogody sprzed kilku dni, kiedy opuszczaliśmy bazę. Prognoza pogody w Himalajach to prawdziwa ruletka i zawsze trzeba niestety ryzykować. Nie ma żadnej pewności, że kiedy będziemy już kilka dni w górze pogoda się nie zmieni i atak na szczyt nie będzie możliwy. Tak było i w naszym przypadku i o mały włos atak mógł się załamać. Jednak nagle, po godzinie wiatr ucichł na tyle, że mogliśmy zacząć się zbierać. Atak szczytowy Wyszedłem z namiotu na przełęczy południowej przed północą. O świcie dotarłem do tzw. balkonu na 8400 m Jeszcze w nocy straszyła nas z daleka burza z błyskawicami. Wszyscy się tego bardzo bali, wchodziliśmy na Mount Everest w 10-lecie ogromnej tragedii z 1996 roku, kiedy mnóstwo ludzi przypłaciło to życiem, gdy przyszła nad górę nagła burza. Jednak uznaliśmy, że burza jest bardzo daleko, nie było słychać nawet grzmotów, tylko z bardzo daleka, co jakiś czas, błyskawice. Krok po kroku, przemieszczaliśmy się granią w kierunku wierzchołka południowego. Stamtąd już stosunkowo blisko, jeszcze tylko obniżenie grani, słynny uskok Hilarego i już prosta droga na szczyt. Sukces! Na najwyższym szczycie Ziemi zameldowałem się o godz 8:50, 18 maja. Ogromne szczęście. Chyba z tej całej euforii spędziłem na szczycie ok. dwóch godzin. Wspaniałe widoki, zdjęcia, gratulacje dla tych, którzy po kolei zdobywali wierzchołek. Około 11 zacząłem schodzić, aby o 14 dotrzeć na przełęcz południową, znów do bezpiecznego namiotu. Noc, odpoczynek, kolejnego dnia zejście prosto do ,,dwójki” i po kolejnej nocy prosto do bazy. Dopiero tutaj był czas na ostateczną celebrację. Wszyscy w komplecie byliśmy na szczycie, wszyscy w komplecie również w bazie. Tak powinny się kończyć wszystkie wyprawy. Niestety nie wszystkie się tak kończą. Dlatego pamiętajcie – nigdy nie ryzykujcie nadmiernie, góra zawsze tam będzie i poczeka, dzielenie się z bliskimi tymi chwilami i wspomnienia, które pozostają, są bezcenne. Żadna góra nie jest warta waszego życia. Nawet Mount Everest! Autor na szczycie Mount Everest (fot. materiały autora) Mount Everest dla każdego? Panuje obiegowa opinia, że na Mount Everest wejdzie prawie każdy i jedyne co jest potrzebne to kasa. Możecie się z tym nie zgadzać, ale wierzcie mi, że tak nie jest. Nie spotkałem w życiu ani jednej osoby, która by była kiedykolwiek na 8 tysiącach i tak nonszalancko wypowiadała się o wysokich górach. Tego typu opinie zazwyczaj usłyszycie z ust ludzi, którzy być może nie byli nawet na 7 tysiącach, o ile byli na 6 tysiącach. Tymczasem każdy kilometr w górę, a na 8 tysiącach nawet każde 100 metrów, to czasem trudna do pokonania granica. Przy każdym kroku w górę musicie być także pewni, że będziecie w stanie samodzielnie również zejść do bazy. Nie jest sztuką narażanie siebie, a przy okazji, także innych uczestników wyprawy i bezmyślne podążanie w kierunku szczytu. Z moich doświadczeń, a także bardzo wielu relacji, które słyszałem, często prawdziwą sztuką jest wycofać się w odpowiednim momencie. Rozsądek w górach jest w cenie. Podsumowanie i kilka porad Dla tych, którzy zdobywają lub planują zdobyć Koronę Ziemi, polecam aby najwyższa góra nie była jedną z pierwszych i to nawet gdy posiadacie spore doświadczenie. Ideałem byłoby wejście najpierw na inny, niższy 8-tysięcznik. Zupełnie nie wyobrażam sobie, aby na Everest jechała osoba, która nie ma doświadczeń na górach 7-tysięcznych. Dobrze, aby w waszym górskim CV były już inne góry z Korony Ziemi np. Elbrus, Mont Blanc, Aconcagua, ewentualnie Denali. Te wszystkie wcześniejsze doświadczenia i wiedza wysokogórska dają nam dystans i właściwą ocenę sytuacji. Nie polecam także zdobywania Everestu jako ostatniej góry w Koronie Ziemi. Narażamy się wtedy na stresy typu „muszę wejść na tę górę za wszelką cenę, bo jest ostatnia na liście”. Tymczasem Mount Everest to oprócz ogromnego wysiłku, również pogodowa ruletka i kwestie, które nie zawsze zależą od nas. Nie warto iść na Czomolungmę z nastawieniem, że muszę tam wejść za wszelką cenę. Dużo lepiej to robić ze spokojniejszym umysłem. Warto więc rozpatrzyć, aby pojechać na taką wyprawę już po górach, o których wspomniałem wcześniej, a przed np. Piramidą Carstansza lub Mt. Vinson na Antarktydzie. Te ostatnie góry dają zdecydowanie większą szansę wejścia, a doświadczenia z ich zdobywania dadzą wam olbrzymią frajdę podczas finiszu projektu. Pobierz najpopularniejsze zdjęcia z kategorii Widok Z Samolotu na Freepik Za darmo do użytku komercyjnego Wysokiej jakości obrazy Ponad 31 mln zdjęć stockowych
Mount Everest – najwyższa góra naszej planety (8848 m Góra Gór, Bogini Matka Ziemia (Czomolungma), Czoło Niebios (Sagarmatha), Dach Świata. Mekka himalaistów i wymarzony cel wielu górskich śmiałków. Położona w Himalajach – na granicy Nepalu i Chin przyciąga jak magnes. Choć nie ma wyższego miejsca na ziemi, nam udaje się obejrzeć Mount Everest „z góry”. Po trupach na szczyt Mount Everest w opinii najwybitniejszych himalaistów nie jest ani najpiękniejszy, ani najtrudniejszy. Jest po prostu najwyższy. A w ludzkiej naturze jest coś takiego, że lubimy “naj”. Jeśli dodamy do tego trudną osiągalność takiego przedsięwzięcia (duże koszty, niezbędne doświadczenie górskie czy możliwość ataku szczytowego w ograniczonych warunkach pogodowych), to mamy doskonałą receptę na obsesyjne pożądanie. Wzrost zainteresowania zdobywaniem Everstu przyczynił się do ogromnej komercjalizacji tego miejsca. Najwyższy z ośmiotysięczników stał się już niemal parkiem rozrywki dla łaknących ekstremalnych przeżyć czy znudzonych życiem bogaczy. Doprowadziło to do konieczności wprowadzania limitu pozwoleń na wejście, weryfikacji podstawowych umiejętności trekkingowych uczestników czy obowiązku przedstawienia historii chorób. Dodatkowo od tego sezonu każdy wspinacz będzie musiał wykupić pakiet ubezpieczenia obejmujący ewentualny transport zwłok z dużych wysokości. Mount Everest to bowiem góra, która nie wybacza błędów. Na jej zboczach zginęło już ponad 300 osób, a niemal dwie trzecie ciał wciąż tam spoczywa. Ostatnie zmiany klimatyczne spowodowały odsłonięcie wielu ludzkich szczątków, które obecnie zwyczajnie mijane są w drodze na szczyt. Lot nad Mount Everestem W tym stanie najprostszym sposobem na zbliżenie się do najwyższej góry świata, unikając przy tym dzikich tłumów i finansowej plajty, jest lot widokowy „Everest Experience”. Atrakcję taką oferuje kilka linii lotniczych w Nepalu, w tym Buddha Air, z której korzystaliśmy. Choć przygoda jest krótka (lot trwa ok. 1h), oprócz Everestu daje możliwość zobaczenia całej panoramy najwyższych gór świata, w tym Kanczendzongi (8586 m Lhoste (8516 m Makalu (8481 m Cho Oju (8201 m Mount Everest (8848 m i Lhotse (8516 m widziane z okna samolotu Loty odbywają się codziennie w godzinach porannych ( czasu lokalnego) z terminala krajowego Tribhuvan International Airport w Katmandu i naturalnie są zależne od warunków atmosferycznych. Bilety można kupić online za około 160 USD. Przy złej pogodzie start może być opóźniony lub zostać odwołany. W tym drugim przypadku otrzymujemy zwrot pieniędzy lub możliwość wyboru lotu w innym terminie. Przy planowaniu lotu nie jest zalecane sugerowanie się prognozami, czy tym bardziej pogodą za oknem. Chodzi wyłącznie o warunki panujące na wysokości przelotowej. Najczęściej po pokonaniu niskiego pułapu deszczowych chmur oczom ukazuje się niezwykły widok ośnieżonych himalajskich szczytów skąpanych w promieniach słońca. Makalu (8481 m Miejsce przy oknie gwarantowane Podróż odbywa się na pokładzie samolotu ATR 72-500, ATR 42-320 lub Beechcraft 1900D. Stewardessy, których jednym z obowiązków jest pokazywanie i nazywanie kolejno mijanych szczytów, wywiązują się z tego na medal. Dodatkowo każdy pasażer otrzymuje schemat panoramy gór, tak by mógł samodzielnie ustalić, jaki szczyt aktualnie podziwia. Ciekawostką jest, że linie lotnicze gwarantują miejsce przy oknie, by móc jak najlepiej obserwować oszałamiającą panoramę za oknem i jeszcze lepiej zorientować się w topografii Nepalu. Co więcej, czasami mamy możliwość wejścia do kabiny pilotów i podziwiania tego górskiego spektaklu wprost z kokpitu samolotu! Mount Everest widziany zza pleców pilota I piękna góra Makalu zza pleców pilota… Widok himalajskich szczytów zostawia w głowie swój ślad na zawsze. W momencie kulminacyjnym samolot oblatuje (niemal dotyka) szczytu Ama Dablam (6812 m – góry uznawanej za jedną z najpiękniejszych na świecie. Samolot zbliża się do masywu w takiej odległości, że wyraźne widoczne są szczeliny na lodowcu pod szczytem. Ama Dablam (6812 m I did not climb Mount Everest, but I touched it with my heart! W naszym przypadku muśnięcie wzrokiem i serduchem Everestu nastąpiło dopiero przy drugiej próbie, gdy pogoda w Katmandu paradoksalnie była o wiele gorsza niż za pierwszym razem. Warto pamiętać, że najlepszą porą roku na loty widokowe jest późna jesień i zima (zwłaszcza okres pomiędzy październikiem a końcem grudnia). Ze względu na zjawisko inwersji temperatury możemy wtedy liczyć na najlepszą przejrzystość powietrza. Dla niektórych Katmandu to tylko przystanek przed lotem do Lukli – miejsca startu himalajskich trekkingów czy wypraw na najwyższe szczyty. Panorama Himalajów możliwa do zaobserwowania w czasie lotów kursowych nie jest jednak tak szeroka jak w trakcie lotów widokowych. Lot do Lukli dostarcza natomiasr innych doznań ( ze względu na lotnisko, które uważane jest za jedno z najniebezpieczniejszych na świecie). W moim przypadku lot widokowy w Nepalu to była magiczna przygoda, miłość od pierwszego wejrzenia (chodzi rzecz jasna o piękno Himalajów, a nie o przystojnych pilotów). Wiem, że kiedyś tam wrócę. Dzisiaj z rozmarzeniem noszę jedynie pamiątkową koszulkę z napisem: “I did not climb Mount Everest, but I touched it with my heart!” Na kanwie mojej fotografii powstał przepiękny obraz, namalowany przez wyjątkową Osobę, który przywołuje wspomnienia z tej „himalajskiej” przygody.
hZXl6X.
  • 5we3iqo1yb.pages.dev/70
  • 5we3iqo1yb.pages.dev/281
  • 5we3iqo1yb.pages.dev/61
  • 5we3iqo1yb.pages.dev/244
  • 5we3iqo1yb.pages.dev/380
  • 5we3iqo1yb.pages.dev/2
  • 5we3iqo1yb.pages.dev/42
  • 5we3iqo1yb.pages.dev/91
  • 5we3iqo1yb.pages.dev/164
  • mount everest widok z samolotu